poniedziałek, 9 czerwca 2014

Od Cheche "Tak oto przybyłam"

Idę chwiejnym krokiem. Odbijam się od drzew. Dlaczego? Czemu musieliśmy się rozstać? Tęsknię za bezpiecznym złotym blaskiem sierści mamy, za słowiczym śpiewem... Nawet za tymi idiotami, moimi braćmi! Czuję się samotna... Mała łezka spływa po moim policzku, płynie do pyszczka, trafia na wąsik i po nim spływa do koniuszka, a stamtąd na ziemię. Nie. Nie mogę płakać! Sama ich zostawiłam! Nie powinnam teraz wracać do mamy. Będzie miała teraz inne dzieci, a ja będę tylko zagrożeniem dla młodych braci i sióstr! Muszę iść dalej!
Otacza mnie delikatna mgła. Wiatr dzwoni na kropelkach rosy na pajęczynie, a kos co jakiś czas podśpiewuje. Ta cicha harmonia uspokaja mnie. Zatrzymuję się i unoszę głowę. Czuję się jak szczenię. Czuję się tak, jak prawie trzy lata temu. Uśmiecham się. Słyszę jak do kosa dołącza słowik... Tak. Tak było.
Wtedy śpiewały słowiki. Wiatr rozwiewał mi sierść, a do nozdrzy dochodził słodki zapach żonkili...
I wtedy się budzę. Żonkile! Idę za słodką wonią i o mały włos nie rozdeptuję żółtego kwiatka. Żonkil... dwa żonkile, trzy... Cała łąka! biegam od kwiatka do kwiatka ciesząc się jak dziecko! I wtem słyszę odgłos, jakiego nigdy wcześniej nie znałam. Przypomina szum silnego wiatru wśród liści, tyle, że miliard razy głośniejszy. Do zapachu kwiatów dołącza zapach mew, ryb i czegoś słonego...
Idę za zapachem i o mały włos nie spadam z przepaści. Woda. Całe mnóstwo wody. Nigdy czegoś podobnego nie widziałam.
Ruszam wzdłuż przepaści. Schodzę niżej i po paru minutach jestem na piaszczystej plaży. Wchodzę do wody, wyciągam język aby się napić i...
- Słone! Słone! - drę się jak opętana. - Słone!
- A jaka ma być morska woda? - słyszę czyiś głos dobiegający od tyłu.
Stała tam żółta wilczyca o długich pomarańczowych włosach. Miała zielone oczy, różowy nos, oraz czarne łapy i uszy.
- Witaj jestem Amanda - powitała mnie przedstawiając się.
- Cheche. - powiedziałam z wywalonym jęzorem. Nadal bałam się słonego smaku osadzonego na języku.

<Amando?>

wtorek, 3 czerwca 2014

Od Amandy do Ilyany

Był piękny słoneczny poranek. Wyszłam na polanę by podziwiać z daleka wielki sad. Jest wiosna, więc teraz kwiaty kwitną, drzewa są piękne. W pewnym momencie zauważyłam małą kropkę, która bardzo szybko biegła w moją stronę. Byłam trochę zdenerwowana, ponieważ nie wiedziałam co to jest. Za niewiadomym "czymś" biegł tak samo szybko większy osobnik. W pewnym momencie zauważyłam, że to wilczyca, którą goni duży wilk. Gdy zbliżyli się rzuciłam się na większego osobnika. Po kilku minutach gryzienia się i skakania sobie do gardeł udało mi się wygonić basiora.
- Dziękuję ci... - powiedziała zdyszana wadera.
- Nic ci się nie stało? Czego cię gonił? - zaczęłam rzucać pytaniami z troską.
- Och, gonił mnie ponieważ weszłam na jego terytorium... nie wiedziałam, że do niego należy. A mi nic się nie stało. Nie wiedziałam, że jestem taka szybka... lecz tobie przydała by się pomoc, jesteś cała we krwi.
- Mi nic nie będzie... . Jestem Amanda, a ty? - zapytałam patrząc na zakrwawioną moją łapę.
- Ja mam na imię Ilyana. - powiedziała z uśmiechem wadera.
- Cieszę się, że cię poznałam... pomożesz mi dojść do mojego domku? - zapytałam obolała.

Ilyana?